niedziela, 22 kwietnia 2012

Brett

Przepraszam, przepraszam. Miałam gości, internet nie chciał chodzi i w ogóle, naprawdę, nie zmyślam.
Dobra, po siedmiu komentarzach nowa notka, ale i tak we wtorek dodam jakiś bonus.
Podkład do notki: Fireflight - Unbreakable




- Cholera jasna! – Wrzasnęłam, kiedy zbyt zamaszystym ruchem dłoni strąciłam na podłogę kubek z herbatą, którą Maria, nasza gosposia, miała zanieść mojej mamie.
- Wyrażaj się inaczej – odruchowo powiedział mój tata, nawet nie patrząc na mnie znad swojej gazety. – Prawdziwa księżniczka hamuje swoją złość i używa poprawnego słownictwa.
- Aha, czyli po prostu muszę mówić odpowiednie rzeczy, żeby zachowanie zostało mi wybaczone? – Rzuciłam sceptycznie, drugą ręką wyrywając ojcu gazetę, którą przy okazji podarłam na pół.
- Co cię dzisiaj napadło? – Zmartwiła się Maria.
Co? Trzęsły mi się ręce, miałam sucho w ustach, a w brzuchu jakieś dziwne uczucie, to się stało. A dlaczego? Bo bałam się, że zza rogu zaraz wyjdzie Rada i zetną mi głowę za to, co wyrabiam.
- Roxane! Masz się w tej chwili uspokoić, iść do pokoju i ubrać się w miarę normalnie i nie, nie interesują mnie twoje wymówki – jak zwykle do akcji wkroczyła matka. – Natychmiast!
Rzuciłam resztki papieru do kosza i z wzrokiem wycelowanym w sufit poszłam do swojego pokoju. Płakać mi się chciało. Nie wiedziałam, co oznacza mój sen, nic nie wiedziałam i to mnie przerażało.
Na trzęsących się nogach podeszłam do toaletki i usiadłam przed lustrem. Zaczęłam powoli zaplatać włosy w francuski warkocz z boku głowy. Byleby spokojnie, powtarzałam sobie w myślach.
- Mamy gości, zejdź – w drzwiach na dokładnie pięć sekund pojawił się ojciec, pewnie zeszedł otworzyć drzwi.
Szybko wrzuciłam na siebie zieloną sukienkę z rękawami do łokcia i z niezadowoleniem przejrzałam się w lustrze, bezskutecznie próbując w ciągu minuty powiększyć swoje atuty, co oczywiście nie przyniosło żadnego skutku.
- Jest na górze, zaraz zejdzie – rozległ się głos matki na dole. Oho, to teraz znów o mnie mowa?
Jeszcze raz narcystycznie obróciłam się przed lustrem i skierowałam się w stronę drzwi. Szybko otworzyłam je i wpadłam na kogoś.
A konkretnie przystojnego, brązowowłosego, piwnookiego Bretta Catona, który zapewnie przyszedł razem z rodzicami z wizytą.
Przyjaźniłam się z nim od dziecka, doskonale pamiętałam, jak byłam w nim zakochana. Poza tym, to pierwszy chłopak z którym się całowałam, choć oczywiście nikt oprócz nas tego nie wie.
- Ostrożnie, zanim nas zabijesz! – Roześmiał się zaraźliwie, przytulając mnie na powitanie.
Objęłam go ramionami, gotowa trwać w tej pozie przez najbliższe godziny.
- Też się stęskniłem przez te dwa miesiące – powiedział, całując mnie w policzek.
Brett wyjechał z rodzicami, ponieważ chcieli, żeby poznał świat. Czułam się samotna, nieszczęśliwa, ale teraz, gdy już go widziałam i miałam przy sobie, z głowy wyleciały mi wampiry.
- Chodźmy na plażę na granicy miast – zaproponowałam. – Niech rodzice sobie w spokoju pograją w pokera czy w co tam oni grają, a my przecież mamy tyle do nadrobienia.
Uśmiechnął się jeszcze raz i złapał mnie za rękę.
Rok temu robiłam rodzicom awanturę: dlaczego John ma być moim mężem, skoro między Brettem a mną tak dobrze się zawsze układa? Nigdy nie doczekałam się odpowiedzi.

Słońce miło przygrzewało, co stwierdziłam, kiedy po pięciu minutach od wyjścia z domu moje plecy były tak gorące, że można by na nich usmażyć jajecznicę.
Zdjęliśmy buty i zaczęliśmy spacerować. Wokół przebiegały roześmiane dzieci.
- Przepraszam, że mnie wczoraj nie było – zaczął.
Hm, po tym, co się wczoraj wydarzyło, dziękuję bogini, że go tam nie było.
- Nie szkodzi – stanęłam mu na drodze, chcąc, żeby spojrzał mi w oczy.
Delikatnie dotknął dłonią mojego policzka.
- Roxane, ja... – szepnął, stykając się swoim czołem z moim. Pocałuj mnie, idioto, myślałam przez cały czas jak modlitwę.
- Roxane! – Ktoś przerwał nam tę romantyczną sielankę.
Niechętnie odwróciłam się. Przede mną stała Caroline Fireheart.
- Musimy porozmawiać. – Zdjęła okulary przeciwsłoneczne. – Pożycz mi na chwilę swoją dziewczynę, pocałujesz ją, jak wróci, jasne? Dziękuję – uśmiechnęła się i obróciła na pięcie, najwyraźniej żebym poszła za nią.
- Zaraz wrócę – westchnęłam i stanęłam na palcach, żeby pocałować go. Jak zawsze była to niesamowita słodycz, coś nie z tego świata.
- Będę czekał, ale pamiętaj, że nie jestem zbyt cierpliwy – szepnął mi do ucha, a ja ruszyłam za czerwonowłosą wampirką.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Bonus

- Sto lat, sto lat, niech piszę, piszę Wam!
- Sto lat to za mało, sto lat to za mało, jeszcze dwieście by się zdało!
Specjalnie dla Was - mój urodzinowy bonus! ;D
Właściwie to nie jest ciągłość i pewnie nigdy nie wejdzie naprawdę do opowieści o Roxane, ale wiem, czego chcecie (bez skojarzeń mi tu, to głównie do ciebie Paulina). Jest to taka krótka scenka, może wstawię dziś jeszcze jedną. ;D


1. Dla Pauliny, która chciała Chrisa - brutala, coś tam dla ciebie plus Mike - ale chyba nie takiego chciałaś!
Wojna zaczęła się tak nagle, że sama nie mogłam tego pojąć.
Z jednej strony byłam już pełnoprawnym Czarnym Aniołem – dokładnie od pięciu minut – ale moje skrzydła nie zdążyły się jeszcze uformować; były na razie jedynie bezbarwnym kształtem, do tego małym.
Wszystko rozpoczęło się w naszym mieście, kiedy wtargnęły tu wampiry żądne naszej gorącej krwi. Dwóch z nich właśnie rozszarpywało mi matkę, a ja mogłam tylko stać, wrośnięta w ziemię, bo i tak nic nie mogłam zrobić.
Nagle ktoś złapał mnie od tyłu, wyrywając mi przy okazji garść włosów, które w ciągu kilku sekund urosły. Poczułam gorący, śmierdzący oddech na szyi. Czekałam na ukłucie i śmierć...
Gdy nagle ktoś odciągnął mojego niedoszłego zabójcę. Upadłam na mokrą od krwi ziemię. Cudem odwróciłam się. Zobaczyłam Chrisa – no właśnie, nie widziałam go przeszło miesiąc – stojącego nad trupem swojego kolegi po fachu. Oczy miał wściekle czerwone, ręce we krwi, a ze skroni płynęła jego własna. Długie kły – jak kiedyś się dowiedziałam, ukazywane tylko w czasie ataku – były wysunięte, końcówki pokryte krwią.
Skuliłam się, kiedy chwycił kolejnego wampira i rozerwał mu tętnicę. Co się z nim stało? To nie był ten sam chłopak, już nie.
Podszedł do mnie, powoli, jakby do zwierzyny.
- Nie bój się mnie.... – powiedział, próbując mnie złapać za nadgarstek.
- Nie dotykaj mnie! Nie chcę śmierci! – Kopnęłam go w ramię, jednak nawet się nie skrzywił.
- Roxane, muszę cię stąd zabrać, zanim coś ci się stanie!
- Chciałeś powiedzieć: zanim wyssę z ciebie krew? – Żachnęłam się, starając się niezauważalnie rozwinąć skrzydła. Czułam jego aurę, ciepłą, czerwoną.
- Nie zabiję cię, nie bądź idiotką!
- Nie nazywaj mnie tak krwiopijco! Zobacz, co robią twoi pobratyńcy! To moja rodzina, wolę zginąć tutaj, razem z nimi!
W tym momencie ktoś brutalnie podniósł mnie z ziemi.
- Chris, nie chcesz jej? To ja się chętnie zajmę tą laleczką! – Chłopak z czarnymi tęczówkami i blond włosami, umorusanymi w sadzi patrzył na mnie chciwie.
- Mike, zostaw ją! Jest moja, po prostu chcę się najpierw zabawić – zaoponował Chris z łobuzerskim uśmiechem.
- Jak tam sobie chcesz, stary – Mike wzruszył ramionami i mnie puścił. – Tylko pamiętaj moją zasadę: najpierw głód ciała, potem duszy – mrugnął do niego i rzucił się w wir ciał kilka metrów dalej.
- Idziesz ze mną czy mam poradzić się Mike? – Spytał, wyciągając do mnie prawą dłoń, pokrytą bliznami.
Popatrzyłam najpierw na ciało matki, potem na inne Czarne Anioły, dopiero potem na wampira. Wszystko się zmieniło, ja również. Ale jedno zostało.
Niepewnie chwyciłam jego dłoń.

sobota, 7 kwietnia 2012

Sen

Na początek - Wesołego Alleluja, czy jak to tam się mówi. ;D
Po drugie - mam dla Was mini konkurs, jestem po prostu ciekawa, czy ktoś weźmie w nim udział. Polega na wysłaniu na mój adres e-mail alivenightmare@onet.pl zdjęcia, rysunku lub wyczerpującego opisu dotyczącego... Roxane. Jak sobie ją wyobrażacie, jak według was wygląda w prawdziwym świecie. Czekam na wasze e-maile przez dwa tygodnie. ;D
Po siedmiu komentarzach - nowa notka, a tymczasem dziewiątego kwietnia dodam specjalny rozdział-bonus z okazji swoich urodzin. ;D
Z dedykacją dla Mystic.
Podkład do notki:Linkin Park - Leave Out All The Rest




Nie miałam siły, żeby wrócić na bal. Właściwie, to na nic nie miałam siły.
Wróciłam do swojego pokoju i nie zdejmując sukienki rzuciłam się na miękką pościel. Wciąż myślałam tylko o pocałunku, tak wspaniałym, tak niebezpiecznym, tak zabójczym dla nas obojga. Co, jeśli ktoś się dowie? Umrę ja, umrze on.
Patrzyłam się bezmyślnie w sufit, kiedy zdałam sobie sprawę, że po moich policzkach płyną drobnym ciurkiem łzy. Próbowałam je zetrzeć, ale wciąż płynęły. Bogini, co się ze mną działo? Czy chciałaś, żebym umarła?
Spojrzałam za okno, dostrzegając na tle ulic drobny deszcz, wirujący we wszystkie strony. Westchnęłam. Nie tak miało być, wiedziałam to. Przed oczami napomknęła mi scena, którą opowiedział mi tata, pięć lat temu. Teraz jak żywa.
- Pamiętam ten dzień, kiedy się urodziłaś – zaczął opowieść tata. – Pielęgniarka wniosła cię do pokoju, zawiniętą w biały kocyk i podała cię mamie. Isabella spojrzała na ciebie, po czym odwróciła się w moją stronę i powiedziała: „Miała być blondynką, tak jak ty. I miała mieć zielone oczka i duże usta. A co to jest? Jesteś pewien, że to nasze dziecko?” – Ojciec pokręcił z niedowierzaniem głową. – Najpierw chciała cię oddać, ale ja się nie zgodziłem. Kiedy zaczęliśmy się kłócić, otworzyłaś te swoje niebieskie oczy i spojrzałaś na mnie. Wiedziałem, że jesteś nasza, a twoja matka nie miała tu nic do gadania.
Dziś zastanawiałam się, czy na pewno jestem Roxane Verną. A może nie? Może jestem jakimś innym Czarnym Aniołem, może moja prawdziwa matka wie o zamianie?
To głupie, stwierdziłam. Przestaję myśleć racjonalnie.
Wciąż nieprzebrana wślizgnęłam się pod ciężką kołdrę i położyłam rękę pod głowę. Znów westchnęłam, a coś zabolało mnie w klatce piersiowej. Starałam się na tym nie skupiać.
Powoli zasnęłam.

Otworzyłam oczy. Stałam na plaży, piasek pod moimi gołymi stopami był gorący i delikatnie błyszczał w świetle dwóch bliźniaczych księżyców w pełni. Zawiał wiatr, ale nie chłodny, lecz dziwnie przytulny i ciepły. Objęłam się ramionami i zauważyłam, że mam na sobie jedynie krótką, białą sukienkę na cienkich ramiączkach. Bogini, co to było?
- Roxane, jesteś nareszcie – odezwał się za mną ciepły, kobiecy głos.
Wzięłam gwałtownie wdech, bałam się odwrócić. Znałam go ze wspomnień, słyszałam go trzynaście lat temu...
- Nyks – wyszeptałam i zdobywając się na odwagę spojrzałam na nią.
Nie zmieniła się, w końcu była nieśmiertelna. Długie włosy wciąż sięgały do pasa, wciąż miała na sobie długą suknię z tym samym, wcześniej niezauważonym przeze mnie trenem. Była piękna.
- Czekaliśmy na ciebie – powiedziała i uśmiechnęła się.
- My? – Głos miałam piskliwy, ledwie wydobyłam z siebie szept.
Bogini wskazała dłonią dalszy kawałek plaży, a tam w naszym kierunku szedł Christopher – ubrany w lniane, białe spodnie i rozpiętą koszulę.
- Roxane, to ostatnia szansa. Musicie to zrobić oboje – zasmuciła się.
- Co mamy zrobić? – Spytałam powoli.
Nyks wyszeptała kilka cichych słów, a w mojej dłoni – a także w dłoni Chrisa, co widziałam z daleka – pojawił się długi, srebrny sztylet, z rękojeścią z brylantów.
Otworzyłam szerzej oczy.
- Sami musicie podjąć decyzję, które z was zginie, a które przeżyje. Ja nie mogę tego zrobić. Powodzenia – zniknęła, tak po prostu, zostawiając mnie, praktycznie zamienioną w słup soli.
Chris już był dwa metry ode mnie.
- Roxane – wyszeptał.
- Christopher – powiedziałam tak samo.
Prawo dżungli, przypomniałam sobie. Ktoś przeżyje, ktoś zginie, a cykl toczy się dalej.
- Nie chcę tego – po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
- Więc ty zabij mnie.
- Co? – Podniosłam głos. Zabrzmiał bardziej piskliwie, niżbym tego chciała.
- Ty musisz przeżyć. Poświęcę się dla ciebie. Zabij mnie.
Z wrażenia upuściłam sztylet w przypływ oceanu, który obmył nasze stopy.
Usiadłam na ziemi, nie zwracając uwagi na wodę i zaczęłam płakać. Obraz zamazał mi się przed oczami. Nie umiem go zabić.
Chłopak jednym sprawnym susem znalazł się tuż przy mnie i przyłożył mi swój sztylet do gardła, patrząc mi w oczy. Pragnęłam, żeby mnie zabił, to miało być takie proste...
Ale zamiast tego broń, tak samo jak mi, wypadła mu z dłoni, którą teraz delikatnie dotykał mojego policzka.
- Nie umiem tego zrobić – wyszeptał.
- Ja też nie – odparłam.
W tej samej chwili, gdy właśnie miał mnie pocałować, obudziłam się.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Zdrajczyni

Kolejny rozdział przed Wami otwiera ten piękny miesiąc, jakim jest kwiecień. Piękny? No, z pewnością, dziś Prima Aprilis a za osiem dni - odliczam, hel yeah - moje urodziny. Suuper.
Po siedmiu komentarzach następna część - jak zwykle. Miłego czytania!
Podkład do notki: Nickelback - Far Away



Znów patrzyłam w jego oczy, nie miałam siły, żeby obrócić głowę i tak po prostu odejść. A może nie chciałam? Sama już nie jestem niczego pewna.
- Musimy porozmawiać – rzucił, delikatnie i niewidocznie dla innych złapał mnie za rękę. – Teraz.
Kiwnęłam głową, słowa uwięzły mi w gardle. Niezauważenie – panował duży ruch, wnieśli „przekąski”, czyli biednych ludzi – wyszliśmy z sali. Odwróciłam ostatni raz wzrok na te biedne osoby, obecnie zamroczone, bo w ich organizmie znajdowała się odrobina krwi czarownic, co stanowiło idealny otumaniasz dla nich. Cóż, na krótko. Zaraz nic z nich nie zostanie. Nie znosiłam tej części balu.
Wyszliśmy za zewnątrz, po czym Chris poprowadził mnie w stronę starej wierzby, której gałęzie osłaniały przed niepożądanymi istotami. Stanęliśmy naprzeciw siebie.
- O co chodzi? – Spytałam.
- Po pierwsze: moja siostra uparła się, żebym ci to oddał – odpowiedział, wyciągając z wewnętrznej kieszonki złoty łańcuszek z motylkiem, który u nich zgubiłam.
- Dziękuję – powiedziałam, sięgając po niego dłonią, jednak chłopak był szybszy; obszedł mnie i delikatnie zawiesił mi go na szyi.
Znów stanął przede mną, dłonie położył mi delikatnie na ramionach.
- W tobie jest coś takiego, obok czego nie da się przejść obojętnie.
Patrzyłam na niego zahipnotyzowana.
- Nie mogę przestać o tobie myśleć. Sam nie wiem, co się ze mną dzieje. Nawet Caroline zauważyła we mnie zmianę – jedną dłonią przejechał po swoich włosach, zostawiając je w jeszcze większym nieładzie.
 Serce próbowało wyskoczyć mi z piersi. Nie mogłam wziąć głębszego oddechu; nie mogłam złożyć logicznie żadnej myśli.
Ostatkiem świadomości zarejestrowałam, że Chris pochyla się nade mną, moją twarz obejmuje swoimi dłońmi. Po chwili moje powieki same opadły, a na ustach poczułam jego wargi.
Pocałunek był słodki, czuły – właśnie taki, jakim go sobie wyobrażałam, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Christophera. Nie wiedziałam co robię, mój mózg się wyłączył i pozostał tylko zmysł dotyku, jeden jedyny w pełni rozbudzony.
Chłopak jedną ręką wciąż czule gładził mnie po twarzy, a drugą obejmował mnie w talii. Delikatnie oparł mnie o pień drzewa. Szorstka kora raniła moje plecy, ale ja prawie nie zwracałam na to uwagi.
A potem nagle się obudziłam.
Zdradziłam prawo. Zdradziłam rodzinę. Zdradziłam rasę.
Szokująca myśl rozświetliła mój umysł. Szybko odepchnęłam od siebie Chrisa. Moje serce wciąż biło jak szalone, wciąż nie mogłam złapać głębszego oddechu. Przycisnęłam rękę do piersi, chociaż to nic nie pomagało.
Zabiją cię, odezwał się głos w mojej głowie. Co sobie pomyślą twoi rodzice? No tak, nie obchodzisz ich. Ale żeby uciekać w ramiona wampira? Straciłaś rozum. Niedługo stracisz też życie. O, zamknij się, sumienie. Mam cię gdzieś.
- Muszę iść – wychrypiałam. Wargi bolały, nie mogłam tak wejść z powrotem.
- Zaczekaj – chwycił mnie za rękę.
Odskoczyłam jak oparzona, wyrwałam dłoń.
- Nie dotykaj mnie – powiedziałam.
- Roxy...
- I nie nazywaj mnie tak! Jestem Roxane, rozumiesz? Zostaw mnie w spokoju!
Szybkim krokiem wyszłam. Łzy kapały mi na policzki, ciągle płynęły z oczu. Zasłoniłam usta dłonią, starając się stłumić szloch. Co ja zrobiłam? Jak w ogóle mogłam to zrobić? Rozum mi odjęło, a może naprawdę nadaję się do psychiatryka albo na śmierć?
- Wszystko dobrze, Roxane? – Za moimi plecami znienacka pojawiła się Brooke.
Zatrzymałam się zszokowana, przetarłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Uśmiechnęłam się sztucznie.
- A czemu ma nie być?
- Płakałaś – Brooke założyła ręce na klatkę piersiową.
- Nie płakałam. Coś mi wpadło do oka.
Albo raczej: ktoś, dodałam w myślach.
- Dobrze. Wracamy? Posiłek zakończony. Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz z nami jeść.
Zemdliło mnie lekko.
- Bo jeszcze tego nie jem.
I nie chcę, nie zamierzam nawet.