sobota, 7 kwietnia 2012

Sen

Na początek - Wesołego Alleluja, czy jak to tam się mówi. ;D
Po drugie - mam dla Was mini konkurs, jestem po prostu ciekawa, czy ktoś weźmie w nim udział. Polega na wysłaniu na mój adres e-mail alivenightmare@onet.pl zdjęcia, rysunku lub wyczerpującego opisu dotyczącego... Roxane. Jak sobie ją wyobrażacie, jak według was wygląda w prawdziwym świecie. Czekam na wasze e-maile przez dwa tygodnie. ;D
Po siedmiu komentarzach - nowa notka, a tymczasem dziewiątego kwietnia dodam specjalny rozdział-bonus z okazji swoich urodzin. ;D
Z dedykacją dla Mystic.
Podkład do notki:Linkin Park - Leave Out All The Rest




Nie miałam siły, żeby wrócić na bal. Właściwie, to na nic nie miałam siły.
Wróciłam do swojego pokoju i nie zdejmując sukienki rzuciłam się na miękką pościel. Wciąż myślałam tylko o pocałunku, tak wspaniałym, tak niebezpiecznym, tak zabójczym dla nas obojga. Co, jeśli ktoś się dowie? Umrę ja, umrze on.
Patrzyłam się bezmyślnie w sufit, kiedy zdałam sobie sprawę, że po moich policzkach płyną drobnym ciurkiem łzy. Próbowałam je zetrzeć, ale wciąż płynęły. Bogini, co się ze mną działo? Czy chciałaś, żebym umarła?
Spojrzałam za okno, dostrzegając na tle ulic drobny deszcz, wirujący we wszystkie strony. Westchnęłam. Nie tak miało być, wiedziałam to. Przed oczami napomknęła mi scena, którą opowiedział mi tata, pięć lat temu. Teraz jak żywa.
- Pamiętam ten dzień, kiedy się urodziłaś – zaczął opowieść tata. – Pielęgniarka wniosła cię do pokoju, zawiniętą w biały kocyk i podała cię mamie. Isabella spojrzała na ciebie, po czym odwróciła się w moją stronę i powiedziała: „Miała być blondynką, tak jak ty. I miała mieć zielone oczka i duże usta. A co to jest? Jesteś pewien, że to nasze dziecko?” – Ojciec pokręcił z niedowierzaniem głową. – Najpierw chciała cię oddać, ale ja się nie zgodziłem. Kiedy zaczęliśmy się kłócić, otworzyłaś te swoje niebieskie oczy i spojrzałaś na mnie. Wiedziałem, że jesteś nasza, a twoja matka nie miała tu nic do gadania.
Dziś zastanawiałam się, czy na pewno jestem Roxane Verną. A może nie? Może jestem jakimś innym Czarnym Aniołem, może moja prawdziwa matka wie o zamianie?
To głupie, stwierdziłam. Przestaję myśleć racjonalnie.
Wciąż nieprzebrana wślizgnęłam się pod ciężką kołdrę i położyłam rękę pod głowę. Znów westchnęłam, a coś zabolało mnie w klatce piersiowej. Starałam się na tym nie skupiać.
Powoli zasnęłam.

Otworzyłam oczy. Stałam na plaży, piasek pod moimi gołymi stopami był gorący i delikatnie błyszczał w świetle dwóch bliźniaczych księżyców w pełni. Zawiał wiatr, ale nie chłodny, lecz dziwnie przytulny i ciepły. Objęłam się ramionami i zauważyłam, że mam na sobie jedynie krótką, białą sukienkę na cienkich ramiączkach. Bogini, co to było?
- Roxane, jesteś nareszcie – odezwał się za mną ciepły, kobiecy głos.
Wzięłam gwałtownie wdech, bałam się odwrócić. Znałam go ze wspomnień, słyszałam go trzynaście lat temu...
- Nyks – wyszeptałam i zdobywając się na odwagę spojrzałam na nią.
Nie zmieniła się, w końcu była nieśmiertelna. Długie włosy wciąż sięgały do pasa, wciąż miała na sobie długą suknię z tym samym, wcześniej niezauważonym przeze mnie trenem. Była piękna.
- Czekaliśmy na ciebie – powiedziała i uśmiechnęła się.
- My? – Głos miałam piskliwy, ledwie wydobyłam z siebie szept.
Bogini wskazała dłonią dalszy kawałek plaży, a tam w naszym kierunku szedł Christopher – ubrany w lniane, białe spodnie i rozpiętą koszulę.
- Roxane, to ostatnia szansa. Musicie to zrobić oboje – zasmuciła się.
- Co mamy zrobić? – Spytałam powoli.
Nyks wyszeptała kilka cichych słów, a w mojej dłoni – a także w dłoni Chrisa, co widziałam z daleka – pojawił się długi, srebrny sztylet, z rękojeścią z brylantów.
Otworzyłam szerzej oczy.
- Sami musicie podjąć decyzję, które z was zginie, a które przeżyje. Ja nie mogę tego zrobić. Powodzenia – zniknęła, tak po prostu, zostawiając mnie, praktycznie zamienioną w słup soli.
Chris już był dwa metry ode mnie.
- Roxane – wyszeptał.
- Christopher – powiedziałam tak samo.
Prawo dżungli, przypomniałam sobie. Ktoś przeżyje, ktoś zginie, a cykl toczy się dalej.
- Nie chcę tego – po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
- Więc ty zabij mnie.
- Co? – Podniosłam głos. Zabrzmiał bardziej piskliwie, niżbym tego chciała.
- Ty musisz przeżyć. Poświęcę się dla ciebie. Zabij mnie.
Z wrażenia upuściłam sztylet w przypływ oceanu, który obmył nasze stopy.
Usiadłam na ziemi, nie zwracając uwagi na wodę i zaczęłam płakać. Obraz zamazał mi się przed oczami. Nie umiem go zabić.
Chłopak jednym sprawnym susem znalazł się tuż przy mnie i przyłożył mi swój sztylet do gardła, patrząc mi w oczy. Pragnęłam, żeby mnie zabił, to miało być takie proste...
Ale zamiast tego broń, tak samo jak mi, wypadła mu z dłoni, którą teraz delikatnie dotykał mojego policzka.
- Nie umiem tego zrobić – wyszeptał.
- Ja też nie – odparłam.
W tej samej chwili, gdy właśnie miał mnie pocałować, obudziłam się.

7 komentarzy:

  1. Boskie.
    Hahaha, a 10 ma urodziny moja koleżanka. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Pogrążam się w otchłani rozpaczy... Zamknę się w pokoju i będę przeklinać swoje oczy za to, że tak ryczały jak bóbr! No ty wiesz już dobrze czemu! T^T

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała notka <3 Dzięki za dedykację. ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham Cię, za ten sposób pisania.
    - Sto lat, sto lat, niech piszę, piszę Wam!
    - Sto lat to za mało, sto lat to za mało, jeszcze dwieście by się zdało!
    xd

    OdpowiedzUsuń