poniedziałek, 5 marca 2012

Diabelskie Anioły, część 1.

Więc, oto przed Wami kolejny rozdział, a właściwie jego połówka. ;D
Kiedy znajdzie się tu ponad pięć komentarzy to dodam następną część.



Coś wchodziło do mojej głowy, nie dając mi dalej spać. Mimo to dalej oparcie zakrywałam twarzy poduszką. Kolejny niemiły dniu witaj.
Odwróciłam się na drugi bok i otworzyłam oczy. Wczoraj nie posprzątałam w pokoju – znowu. Po podłodze walały się ubrania, książki i inne śmieci, które tam pewnie jeszcze trochę poleżą. Zasłony na oknach nie były zasłonięte, co akurat było nowością – nie cierpię słońca, w żadnej postaci. Taki typ.
Wstałam i jak co dzień próbowałam choć trochę ogarnąć szopę, która powstała podczas snu na mojej głowie. Moje włosy, choć w czasie dnia wydają się idealne, to rankiem tak nie wyglądają. Zwykle spędzam nad nimi ponad godzinę na odżywki i prostowanie.
Powolnym krokiem poszłam w stronę łazienki, chwytając przy okazji jakąś fioletową sukienkę. Widok w lustrze nie zaskoczył mnie, chociaż spodziewałam się zmian, w końcu niedługo kończę osiemnaście lat, wymarzone osiemnaście.
- Nie wyglądasz mi na osiemnastolatkę – rzuciłam kwaśno do swojego odbicia, marszcząc brwi na widok jasnej cery i delikatnych piegów, prawie niewidocznych.
Według samej siebie byłam brzydka, ale też przez całe życie wypominała mi to matka. Na moje nieszczęście.
- Nie przypominasz ani mnie, ani ojca. Czyim dzieckiem jesteś, mała brzydulo?
No cóż, nie należy do najmilszych osób, jednak spędziłam z nią ponad siedemnaście lat plus te dziewięć miesięcy w brzuchu, pod jej sercem, więc mimo wszystko mnie kocha.
- Roxane, śniadanie! – Usłyszałam głos naszej gosposi Marii.
- Przyjdę zaraz! – Odpowiedziałam i w szybkim tempie wskoczyłam pod prysznic.
Szybko wysuszyłam włosy i ubrałam sukienkę – jak się okazało pozbawioną rękawów i ramiączek – oraz jakieś baleriny i zbiegłam na dół.
- Pół godziny spóźnienia – oznajmił szorstko mój tata, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem znad swojej gazety.
- Przepraszam tato – usiadłam przy stole, mieszając widelcem w jajecznicy.
Warto wspomnieć, że tylko przede mną stał jakikolwiek posiłek. Moi rodzice nie potrzebowali ludzkiego – albo raczej, jak oni to nazywali – ani „śmieciowego” pokarmu. Trochę wygodne, ale za to okropne w skutkach.
Pochodziłam z jednej z najważniejszych rodzin w Los Angeles (to dosłownie „Miasto Aniołów”), rodzin Czarnych Aniołów. Żywiliśmy się aurami ludzkimi. Na przykład Maria. Była karmicielką moich rodziców od miesiąca.
Mimo, że to straszne, to jeszcze gorsze jest to, że ja niedługo też taka będę.

5 komentarzy:

  1. Hmm. Ta część mało opowiada, przypomina taki krótki serial typu "Julka", który zawsze trzyma w niepewności (razem, osobno?). Ale to na prawdę fajne i tak dalej! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cześć. Chciałam Ci tylko powiedzieć, że to jest szantaż! Wyłudzanie komentarzy za kolejną część Zakazanej. :<

    OdpowiedzUsuń
  3. I love u.<333 Wszystko super.

    OdpowiedzUsuń