wtorek, 6 marca 2012

Diabelskie Anioły, część 2.

Przed Wami kolejna część. Kilku sekund brakowało, a byłoby - kopia zapasowa została zrobiona. Dzięki Bogu, mam szansę Wam to dać. ;D
Po pięciu komentarzach następny rozdział! :D



Zawsze w obrzydzenie wprawiało mnie życie mojej rasy: pełne brutalności, bezwzględności i zazdrości, bo ludzie mają coś, co nigdy nie było dane nam. Dusza, bardzo słodka i bardzo potrzebna. Dzięki temu nie starzejemy się, a ponadto jest promyczek nadziei, że będziemy bardziej ludzcy.
Szybkim krokiem przeszła moja matka Isabella, o czym powiadomił mnie dźwięk jej obcasów na białych panelach. Po chwili usłyszeliśmy ciche stukanie do drzwi. Mama natychmiast pobiegła i je otworzyła.
- Witam profesorze Baltimore. Cieszę się, że pan już jest. Proszę, niech się pan rozgości.
Po chwili pojawił się Baltimore, jak zwykle przerażający swoją osobą. Był bardzo znaną Istotą na całym świecie, więc – jak to zwykle bywa – rozpychała go pycha. Nigdy nie chował swoich skrzydeł, a ja zawsze byłam pod ich wrażeniem: były na dwa metry szerokie, czarne, a przy końcach przechodziły w czerwień, kolor ognia.
 - Williamie, Roxane – przywitał się niskim barytonem.
Tata położył gazetę na stole i wstał.
- Czym zawdzięczamy sobie pańską wizytę?
Mężczyzna wskazał na mnie. Stałam przy Marii, pomagając jej sprzątnąć ze stołu, ale Baltimore nawet nie raczył zwrócić na niej uwagi. Był zupełnie jak moi rodzice wobec mnie.
- Wasza jedyna córka skończy niedługo osiemnaście lat. Wiecie, jak ważne jest przygotowanie jej do tego dnia. Musi być gotowa do pokazania się temu światu. I oczywiście zawładnięcia nim.
Przełknęłam głośno ślinę. W naszym świecie rzadko jako pierwsze rodziły się dziewczynki, więc za każdym razem było to dużym świętem. W tym pokoleniu padło na mnie, ponieważ dziewczyna, z którą się przyjaźniłam, a która była moją rówieśniczką została stracona. Złamała nasze prawo. Zakochała się w Istocie nie z naszej rasy. Ostrzegałam ją, ale to nic nie dało. Tak czy inaczej – zostałam sama.
- Wątpię, żeby Roxane była już gotowa – udało się wtrącić matce. – Jest nierozważna, pyskata, samolubna, nieprzyjemna...
Nie przejmowałam się tym, że rozmawiali, jakby mnie tu nie było, ale to, co ona opowiadała było szczytem kłamstwa. Owszem, pyskowałam, ale tylko im. Samolubna nie byłam, bo obchodził mnie los ludzi więzionych przez nas. Ale czy ktoś to brał pod uwagę? No właśnie nie.
- Będzie gotowa jak z nią skończę. Poślubi syna Invincible’ów i stanie na czele Czarnych Aniołów.
- A jeśli ja nie chcę? – Wtrąciłam cicho.
Ojciec zgromił mnie wzrokiem w tym samym momencie co matka. Maria cicho wyszła, byleby dalej od katastrofy.
- Nie możesz nie chcieć – zaakcentowała każde słowo mama. – Mądra dziewczyna przyjęłaby tę okazję. Mądra dziewczyna byłaby dumna, dostępując tego zaszczytu.
- Widać mnie podmienili – rzuciłam na boku.
- Czarne Anioły zawsze takie są na początku Isabello. Z czasem to się zmieni. Będzie zabijać, pożywiać się, walczyć i rządzić.
No, świetne życie przede mną...

5 komentarzy: