sobota, 17 marca 2012

Słodki karmazyn

Przede wszystkim dziękuję wszystkim czytającym i odwiedzającym mój blog. ;D
Jestem zaskoczona szybkością, z jaką dostałam Wasze komentarze. To dla mnie naprawdę wiele znaczy. Dziękuję.
Tę notkę dedykuję mojej koleżance Klaudii, która obchodzi dziś szesnaste urodziny. Tu jest adres do jej bloga -> http://meandreams.blogspot.com/. Jeszcze raz: sto lat! ;D
Następna notka po sześciu i więcej komentarzach - rozkręcamy się! <3



Zeszłam do salonu urządzonego w stylu późnego renesansu; wyczuwało się elegancję i przepych, ale na pewnym poziomie. Jedna ściana była zajęta przez półki z książkami, które miały Bóg wie ile lat. Dwie równoległe zajmowały obrazy przodków, takich jak najmniej popularny Megonan czy stara ciotka Delfinity. Na środku stał stół z krzesłami, trochę dalej kilka miękkich foteli i sof. Sufit zdobiło jasne drewno. Wszystko składało się na idealną kompozycję.
Dzisiaj jednak wszędzie leżały szare pokrowce, pudełka ze szpilkami, buty, szkatuły z biżuterią. Wszyscy przygotowywali się do jutrzejszego balu, organizowanego przez moich rodziców. Dosłownie wszyscy, każda rasa, każda bogata rodzina, szlachta i Najwyższa Rada. Tylko ja tego nie czułam, ponieważ nigdy nie byłam typem iprezowiczki.
- Roxane! – Swettla zrobiła pojedynczy ruch dłonią, na co pokrowce same powiesiły się na podłużnej rurze.
- Cześć – przywitałam się z uśmiechem, choć wciąż czułam brak wisiorka.
Projektantka i krawcowa w jednym – tak zawsze przedstawiała się moja przyjaciółka Swettla Harder. Była jednym z najbardziej znanych Czarnych Aniołów dzięki swoim talentom artystycznym. Miała dwadzieścia trzy lata, choć wyglądała wciąż jak nastolatka. Krótkie, ciemnofioletowe włosy zasłaniały twarz elfa, pokrytą nikłymi piegami. Była niższa ode mnie, nawet jeśli ubierała swoje ulubione koturny. W przeciwieństwie do innych naszych znajomych nie chwaliła się swoimi skrzydłami, lecz według mnie powinna. Były dwa razy większe od niej samej, pokryte różnokolorową mozaiką i celtyckimi znakami. Wszystko ją współtworzyło, nic dodać, nic ująć.
- Wiem, że nie cierpisz bali i w ogóle żadnych imprez, ale tę sukienkę stworzyłam specjalnie dla ciebie i nie wyobrażam sobie, że w niej nie wystąpisz. Owszem, wzięłam tylko cztery fasony, w głupiej nadziei, że sama sobie coś wybierzesz, ale pewnie jak zawsze ja to zrobię za ciebie. Pozostaje jeszcze kwestia dodatków i butów, jakże inaczej. Te szpilki – wyjęła jedno pudełko ze sterty i otworzyła je – przywieziono mi prosto z Charmed, stolicy czarownic, więc mi nawet nie wmawiaj, że się nie nadają. A maskę robiono miesiąc, więc też ją bierzesz, w końcu to bal maskowy, czyż nie?
Potarłam palcami skronie, próbując przyswoić całą jej przemowę. Zawsze przy takich okazjach trzeba było przygotować sobie zatyczki do uszu. Ja zapomniałam.
- A ty nie idziesz? – Spytałam, udając obojętną.
- Nie przegapiłabym tej okazji! To drugie najważniejsze wydarzenie tego roku, no wiesz, pierwszym są oczywiście twoje urodziny. Dla siebie strój mam już od dwóch tygodni, ale to nic specjalnego, sama się przekonasz.
- Pokażesz mi wreszcie te sukienki, żebym mogła mieć to już z głowy i iść do siebie? – Westchnęłam cicho.
- Jasne. Przepraszam, że przedłużam ci ten moment oczekiwania, ale wiesz, jaka jestem. Dobra, na początku moja faworytka.
Pierwszy z pokrowców zaczął się otwierać, ukazując pierwszy strój. Była to dość prosta, karmazynowa sukienka, sięgająca kolan. Bez falban, bez dodatków. Taka w moim stylu.
- Jesteś mistrzynią, Swettlo – uśmiechnęłam się.
- Wiedziałam, że ci się spodoba, tak, jak mi. Sam projekt zabrał mi ponad półtora tygodnia, a wiesz, że jestem też mistrzynią w szybkości. Oczywiście każda najmniejsza falbanka nie wchodziła w grę, bo ich nie lubisz. Na dodatek przejrzałam chyba z tysiąc różnych kolorów i najróżniejszych odcieni, żeby wybrać ten idealny. Mało co nie dostałam oczopląsu. Na początku wybrałam purpurę, ale to nie było to. Cudem trafiłam na karmazyn, inaczej wyglądałabyś jak przegnity pomidor, a ja nie pozwalam nikomu, kto ubiera się w moje ubrania wyglądać jak przegnite warzywa.
- Ale moja matka ubiera się w przegnitą żółć, i to z twojej kolekcji.
Projektantka zaśmiała się cicho.
- Sama sobie taką wybrała, mimo moich sprzeciwów. Do ciebie jednak to nie pasuje i nigdy nie będzie pasować. Dlatego masz być jutro słodkim karmazynem, a nie ohydnym pomidorkiem.
Po czym klasnęła w dłonie i kazała mi przymierzać. Ku mojemu zdziwieniu czułam się po prostu świetnie w tym stroju. Nawet bez sprzeciwu założyłam buty. Kiedy Maria, która pomagała Swettli, poprowadziła mnie do lustra, nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę ja. Nie było w tym nic magicznego, nie było przy mnie czy we mnie Nyks ani innej bogini, ale ja sama wyglądałam jak bóstwo.
Wiedziałam, że jutro będzie niezwykły dzień.

7 komentarzy:

  1. Całkiem długa notka, cudownie. Osobiście pękam z ciekawości czy jakiś skandal wybuchnie na przyjęciu. Znając Ciebie - tak. Czekam,
    siostrzyczka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak długie notki powinny być. ;p Oczywiście ciekawe. Ale również ciekawe jest to jak Roxane wygląda w tym stroju. :D
    Czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę podpowiedzieć, że jeśli chodzi o sukienkę, to jest ona podobna do stroju Natalie, granej przez Sharni Vinson w filmie "Step Up 3".
      http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=ad7fqIW38_I <- mniej więcej coś takiego. ;D

      Usuń
  3. Nareszcie coś dłuższego ^^ Widzę, że toczysz zaciętą walkę z własną weną by móc dać nam powód d komentarzy ;) Wręcz boskie :]

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowite <3 Kocham tego bloga. ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału ^.^

    OdpowiedzUsuń